Opowieść o naszej szkole mogłaby się rozpocząć jak bajka: dawno, dawno temu… No tak. To było dawno, byłyśmy młode, życie było piękne. Do szkoły chodziłyśmy z radością i do dzisiaj myślimy o niej z wielkim sentymentem, a wspomnienia o szkole mamy kolorowe. Lubiłyśmy się bawić. Zabawy, urządzane przecież w żeńskim liceum, cieszyły się wielką popularnością wśród płci przeciwnej – uczniów z sąsiedniego TPD (dzisiejszego Słowaka) oraz okolicznych techników, których było sporo w przemysłowym Chorzowie.
Żyłyśmy w trudnych czasach. Zorganizowałyśmy kiedyś Mikołaja i zrobiłyśmy skromne prezenty wylosowanym koleżankom, często dopełniając je rymowankami. Jedna z koleżanek otrzymała gipsową świnkę z dopiskiem:
„O tłusta świnio, szlachetne zwierzę,
kiedy Cię okiem miłosnym zmierzę
w myślach swych widzę szynki, kiełbasy
tak ukochane po wszystkie czasy…
więc, że kochamy naszą Wandeczkę,
to jej dajemy świni troszeczkę.”
Grupa uczących profesorów to byli ludzie nieprzeciętni. Dzisiaj mało kto pamięta, ze nauczycielki w tamtych czasach w większości były pannami, bo taki był wymóg administracyjny przed wojną. Nie wypadało mężatce zabierać miejsca pracy kobiecie niezamężnej. Miałyśmy ogromny szacunek do naszych pedagogów, krępowały nas przypadkowe z nimi spotkania nawet po wielu latach. Atmosfera wśród uczennic, pomimo różnych poglądów politycznych (jedne w czasie uroczystości szkolnych chodziły w harcerskich koszulach i czerwonych krawatach, inne w białych bluzkach) panowała koleżeńska. O tym, że się przyjaźniłyśmy świadczy to, ze od lat co roku urządzamy spotkania klasowe.
Helena Buzek-Macha, Elżbieta Florykowska-Freytag,
Irena Piechura-Popiuk, matura 1953
Co pamiętam z lat licealnych? Pamiętam, że czas wtedy płynął wolno. Przypominało to życie na bezludnej wyspie. /…/ Zdając na studia musiałem wykonać rysunki, na podstawie których dokonywano wstępnej selekcji kandydatów. Studia wymyśliłem na dwa tygodnie przed maturą, więc to były moje pierwsze rysunki w życiu. Wykonałem rysunki węglem budynku IV LO. Ten budynek ma klasę. CZYTAJ CAŁOŚĆ
Andrzej Sobaś, matura 1975
Pierwsze wejście do budynku naszej szkoły pamiętam do dziś. Zapach, kolor ścian, skrzypiące drzwi klas. Był to dla mnie inny świat. Wyobrażałem sobie, że właśnie zaczynam coś nowego, skrajnie innego od lat spędzonych w szkole podstawowej. Rozpoczynałem bardziej „dorosłe” życie i byłem z tego dumny. Miałem silne postanowienie, że nauczę się porządnie języka polskiego i w przyszłości będę pracował w radiu.
Mieliśmy wspaniałą klasę i niesłychanie mądrą wychowawczynię. I proszę nie traktować tego jak lukrowane wspomnienia pięćdziesięcioletniego absolwenta. Pokazywała nam piękno języka polskiego, w tamtych czasach czytaliśmy poezje Herberta, poznawaliśmy Miłosza, jeszcze przed jego Noblem. Po lekcjach, już bez Pani Haliny, czasem ze szklanka taniego wina (smakowało paskudnie!) słuchaliśmy Floydów, Perfectu, Porter Band, Zeppelinów…
Curie to bardzo ważny przystanek w moim życiu. Tam założyliśmy z Wojtkiem Laskiem szkolne radio. Nadawaliśmy na dużej przerwie przez 20 minut. Nie wiem skąd, ale zdobyliśmy wtedy pierwszą płytę Dire Straits. Katowaliśmy Sułtanów Swingu na „adapterze” Mr. Hit. Była tak zdarta, jakby przejechał po niej czołg. Wspaniałe czasy, wspaniali ludzie. A IV LO w Chorzowie… no cóż, po wielu latach pozwoliło mi spełnić największe marzenie. Powiedzieć do mikrofonu „Tu program trzeci Polskiego Radia”.
Piotr Baron, matura 1981
IV LO , w tym roku mija 20 lat od zdania matury, a to jakby było wczoraj…
Bardzo mile wspominam lata licealne, lekcje, praktyki w przedszkolu (profil pedagogiczny), profesorów, kurs kroju i szycia, teatr (przedstawiałyśmy sztukę w języku francuskim), recytacje w gwarze śląskiej. Wśród nauczycieli niezapomnianą postacią jest pani profesor języka polskiego – Halina Pisarek, która oprócz przekazanej wiedzy dzieliła się z nami mądrością życia i zachęcała nas do bycia aktywnym we wszystkim co robimy. Uwrażliwiała nas na posiadanie własnego zdania i bycia odpowiedzialnym. Jej dyskusje podczas zajęć budziły nas z uśpienia, nasz wspólny wyjazd do Krakowa ukazał nam Polskę w całej swej okazałości.
Dziś przydaje mi się wszystko czego się uczyłam, począwszy od języków obcych a skończywszy na wiedzy ogólnej.
Życzę wielu sukcesów obecnym uczniom szkoły, zachowanie tradycji umacnia i kształtuje osobowość.
Ewa Hasler – SM. Izabela (Zgromadzenie Sióstr Służebniczek), matura 1994
Mile wspominam poranne zajęcia z kółka matematycznego dla ,,szczególnie uzdolnionych” uczniów.
Jacek Pradela, matura 1994
Udało mi się ukończyć nasze liceum „w regulaminowym czasie”, po czterech latach nauki, w 1996r. Z tą „nauką” różnie bywało, ale się udało…, bo nauczyciele w „Curie” zawsze „ludzką twarz” mieli i wyrozumiali byli dla człowieka, który chodził jeszcze do szkoły muzycznej i w tamtym czasie już wiedział, że muzykiem zostanie…
Tożsamość szkoły tworzyli oczywiście nauczyciele i wydarzenia, ale przede wszystkim uczniowie do niej uczęszczający. Ta szkoła to część mojej historii i jestem dumny, że mogę również być częścią jej historii, jak każdy z jej uczniów, absolwentów, pracowników i sympatyków.
„Ostrzegano” mnie, że „Curie” jako bezpośrednia kontynuacja przedwojennego liceum żeńskiego pełna jest dziewczyn, że „chodzą do niej same baby”… 🙂 Nie wiem jaka idea towarzyszyła człowiekowi, który mi ją w taki sposób reklamował, ale jeżeli to miała być przestroga to ja ją wziąłem za najwspanialszą rekomendacje…” CZYTAJ CAŁOŚĆ
Tomasz Kałwak, matura 1996
Czas spędzony w IV Liceum im. Marii Skłodowskiej-Curie wspominam bardzo dobrze. To tutaj spotkałem panią Krystynę Koziołek (nauczyciel języka polskiego), która w pewnym sensie wskazała mi dalszą drogę mojego życia – drogę nauczyciela języka polskiego właśnie. W mojej pamięci pozostało wiele chwil – tych pozytywnych i negatywnych. Z dreszczem wspominam lekcje matematyki, które dla mnie- humanisty były wręcz koszmarem. Jednak wydarzeniem, którego nie zapomnę do końca życia było przygotowanie przedstawienia wystawionego w ramach festiwalu teatralnego. Był to spektakl pt. „Wnętrza”, który zajął na tym festiwalu I miejsce. Chwile spędzone na próbach z ludźmi z klasy uważam za bezcenne. Innym takim wydarzeniem było przygotowanie wraz z kolegą Ćwirkiem (takie chyba miał przezwisko) koncertu rockowego, na którym wystąpiły takie chorzowskie gwiazdy jak Indian Woman i Tuff Enuff. Zespół, którego ja byłem członkiem również wtedy wystąpił po raz pierwszy przed publicznością. Wydaje mi się, że było to pierwsze takie wydarzenie w historii szkoły. Do dzisiaj przechowuję wycinek z gazety, w którym znalazła się notatka dotycząca tego koncertu.
Podsumowując – cztery lata w szkole, w której znalazłem się poniekąd przez przypadek to czas bardzo wartościowy w moim życiu.
Marek Zimmermann, matura 1996
Postanowiłem, że będę zdawał do IV LO, bo moja mama je kończyła, kiedy jeszcze było żeńskim liceum. Ale gdy ja do niego chodziłem, nas chłopaków było może 18-20%. Nie muszę dodawać, że była to najlepsza zachęta dla młodzieńca spragnionego wrażeń. Poza tym konkurencyjny Słowak wydawał mi się napuszenie nowoczesny. Ja wolałem kameralny staroświecki klimat, jaki proponowało Curie. Nie wspominając o architekturze, niemającej sobie równych wśród żadnych chyba liceów na Śląsku. Podczas mojego czteroletniego pobytu w szkole zapracowałem sobie zapewne na miano największego lesera w historii. Na zajęciach z przedmiotów ścisłych zajmowałem się głównie rozwijaniem talentów plastycznych w zeszycie, który zresztą miałem jeden do maty, fizy i chemii. Na polskim pani profesor Pisarek, nasza wspaniała wychowawczyni, zwracała niezwykłą uwagą na młode talenty i pozwalała mi rysować pod warunkiem, że będę skupiony na tym, co mówi. Dzięki niej rozwinąłem do perfekcji podzielność uwagi. Historia z groźnym profesorem Herrmannem, który na maturach uwalał średnio po 10 osób, była wyzwaniem do tego stopnia, że gdy zdałem z niej maturę z, o dziwo, dobrym stopniem, uważałem się za prawdziwego twardziela. Był jeszcze słynny Curie Mundial, matematyka z niezwykle oryginalnym prof. Rozmusem, tydzień teatru, dzięki któremu chyba w ogóle zostałem aktorem i wiele innych wspomnień, które patrząc z perspektywy czasu ukształtowały mnie jako brnącego do przodu Ślązaka.
Spełniajcie marzenia!!! Curie w tym pomaga.
P.S. Ciekaw jestem, czy na boisku szkolnym widnieje nadal napis „Curie arena”, który wykonaliśmy z chłopakami z klasy w ramach zrywki z lekcji.
Michał Żurawski, matura 1998
To miejsce zawsze miało w sobie ciepło i harmonię. Może to te stare grube mury mające w sobie coś z atmosfery prozy Bruno Schulza? To jednak był pewnie tylko dodatek, ważny, ale jednak to tylko dodatek do najważniejszego – nauczycieli i atmosfery, którą wnosili, klimatu starej dobrej szkoły.
Ciekawym przeżyciem było powrócić po 14 latach i mieć tu swoje spotkanie autorskie. Tym bardziej, że tuż przed jego rozpoczęciem wraz z Dyrektorem Herrmannem miałem okazję zrobić obchód niemal całej szkoły, by w zakamarkach pamięci odszukać trochę wspomnień. Pierwszym była wychowawczyni, Prof. Irena Benna i jej jakże często wypowiadane słowa: „Łukasz, my się chyba nie dogadamy”, które okazały się być jednak niespełnioną prognozą.
Najbardziej w pamięć zapadła jednak sala, w której królowała Prof. Halina Pisarek, nauczycielka, do której poloniści innych chorzowskich szkół powinni przychodzić po korepetycje. To tu miały miejsce najciekawsze rozmowy, i te związane bezpośrednio z literaturą, i te często zahaczające o filozofię – zawsze pełne odniesień do kultury współczesnej, historii, sztuki czy filmu. A kiedy ich brakowało, padało kultowe pytanie, które pewnie wielu śniło się po nocach: „A gdzie konteksty?!”.
Aula. Tu odbywała się matura z języka polskiego, z której zapamiętałem przede wszystkim to, że tuż przed jej rozpoczęciem, już w kolejce do wejścia, gdy większość uczniów w ciszy nerwowo rozglądała się wokół nie wiedząc co ich czeka za tymi wielkimi drzwiami, ja wraz z Rafałem Pielką śpiewaliśmy „Tango Milonga” (w kontekście „Tanga” Sławomira Mrożka, rzecz jasna).
Łukasz Stec, matura 2001
Czas spędzony w murach tej szkoły wspominam bardzo dobrze. Był to czas nie tylko nauki, ale też otwierania się na nowe aktywności i doświadczenia. Czas szukania swojego miejsca.
Z Curie wyszłam nie tylko dobrze przygotowana do kolejnego etapu edukacji, jakim były studia, ale przede wszystkim do podjęcia ról, jakie dane mi było i jest pełnić w społeczeństwie.
Anna Okuniewska (Podsiadlik), matura 2003
Prawdę mówiąc, czuję się bardzo poszkodowana, że reforma szkolnictwa zabrała mi jeden rok liceum. Z całej mojej edukacji był to zdecydowanie najjaskrawszy, najweselszy i najbardziej owocny etap. Szereg Nauczycieli, u których miałam szczęście się uczyć, stało się dla mnie Nauczycielami życia, pewnego rodzaju wzorcami do naśladowania. Wiedza, którą wyniosłam z liceum dotyczyła nie tylko zakresu moich przedmiotów kierunkowych, niezbędnych do zdania matury (język polski, historia, języki obce), ale też z tych pozostałych, niemniej ważnych w życiu. To był niezwykle wesoły okres pełen dobrego humoru, śmiechu, dyscypliny, szeregu zajęć pozalekcyjnych i dużych imprez szkolnych (Festiwal Artystyczny, Konkurs Recytacji w Gwarze Śląskiej), których nie przesłoniły mi nawet stresy związane z nową maturą, która w przypadku mojego rocznika (pierwszego rocznika reformy) niemal do samego końca pozostawała wielką płynnie zmieniającą się niewiadomą, pełną poprawek i nowych pomysłów dosłownie aż do ostatniego tygodnia zajęć. I chociaż kiedy myślę o maturze, od razu przypomina mi się cały ten koszmar, który tylko z perspektywy czasu wydaje się mało istotny i wręcz zabawny, to wspominając Liceum, daleka jestem od myśli o maturze. Raczej przypominają mi się wszystkie dobre twarze, które spotkałam w tamtych latach. Do dziś chętnie odwiedzam Liceum.
Mariola Okhotnikova (Pawlik), matura 2005
W Curie zawarłem przyjaźnie i znajomości, które trwają do dzisiaj, i wszystko wskazuje, że będą jeszcze długo trwać. To Curie ukształtowało mnie jako dziennikarza (i nie tylko), ale przede wszystkim jako osobę, którą jestem.
Curie niewątpliwie odcisnęło na mnie piętno do końca życia. Wspominam szkołę i jak najczęściej staram się ją, mimo braku czasu wolnego, odwiedzać. Także cokolwiek by nie mówili, mówię to szczerze, dla mnie to najlepsze liceum pod słońcem. CZYTAJ CAŁOŚĆ
Łukasz Żółciak, matura 2009
Nie bez powodu, będąc na moich pierwszych Igrzyskach Olimpijskich w Sochi postanowiłam wysłać kartkę z pozdrowieniami i podziękowaniem do szkoły, w której spędziłam trzy mile wspominane lata nauki i przygody.
Z racji trybu życia jaki prowadziłam i prowadzę do dziś, a mianowicie ciągłe wyjazdy i mnóstwo nieobecności, moje zaangażowanie w życie szkoły i klasy nie było na najwyższym poziomie, lecz gdy tylko mogłam starałam się to nadrobić. Nie byłoby to łatwe, gdyby nie wyrozumiałość i pomoc przede wszystkim Pana Dyrektora Romana Herrmanna, nauczycieli – choć jak wszędzie, nie z każdym było kolorowo 😛 – oraz dzięki klasie, która była jedyna w swoim rodzaju i czasami chciałabym móc znów znaleźć się z nimi w szkolnej ławce…
Przeszkody jakie mnie czekały i jakie musiałam pokonywać nauczyły mnie samozaparcia, samodyscypliny, wytrwałości w dążeniu do celu, co teraz owocuje i pomaga mi w życiu codziennym, a przede wszystkim na trasach biathlonowych.
Wiem, że wszystko co dzieję się na drodze naszego życia jest po coś i czegoś uczy. Dlatego lata spędzone w Curie zapamiętam na długo, gdyż zostawiły niezapomniany ślad w mojej przeszłości.
Monika Hojnisz, matura 2010
Sądzę, że wielu absolwentów „Curie” z sentymentem wspomina szkołę. Sam fakt, że wielu z nas często odwiedza szkołę, nauczycieli, byłych wychowawców czy bibliotekę dowodzi, że za nią tęsknimy. Zawsze po czasie docenia się to, co już za nami i nigdy nie powróci. Miło jest jednak myśleć, że zawsze możemy do naszej szkoły, choć na chwilę, wrócić i powspominać już z pewnego dystansu wszystkie spędzone tu chwile.
Sandra Socha, matura 2013